Ten, kto nigdy nie jadł spaghetti z sosem bolońskim, niech pierwszy rzuci kamieniem. Choćby jakiejś osobie zapragnęłoby się temu zaprzeczyć, żadna siła nie zmieni faktu, iż to włoskie danie – na równi z pizzą – ogarnęło nie tyle Europę, co właściwie cały świat.
Bo przecież w kuchni słonecznej Italii liczy się smak i prostota. Sama Magda Gessler niejednokrotnie powtarza w „Kuchennych rewolucjach”, że dania włoskie są biedne pod względem liczby użytych składników, ale dobrze doprawione. Trudno się nie zgodzić, prawda?
Tyle tylko, że tak na dobrą sprawę spaghetti alla bolognese nie jest włoskie. A raczej nie jest „typowo włoskie”, ponieważ sami Włosi dostają drgawek i energicznie gestykulują, kiedy widzą, że ktoś chce połączyć ciężki sos boloński z długimi nitkami spaghetti. Można być jednocześnie pewnym, że jeśli w jakiejś lokalnej, włoskiej restauracji w karcie menu znajdzie się właśnie takie danie, to trzeba wziąć poprawkę, iż jest ono dodane ze względu na turystów, którzy nadal żyją przeświadczeniem, że to jedno z podstawowych potraw kuchni włoskiej.
Ale skoro nie spaghetti, to jaki makaron wchodzi w grę? Cóż, w Bolonii, a więc miejscu powstania tegoż sosu, tzw. ragù bolognese podaje się z makaronem tagliatelle bądź pappardelle. Należy się więc spodziewać, że w miejscu, które stawia na włoskie tradycje, a nie zachcianki przyjezdnych spoza Italii turystów, zaproponują nam właśnie taki odpowiednik dobrze znanego skądinąd „włoskiego” dania.
I lepiej nie wdawać się w tej kwestii w kłótnię, ponieważ Włosi – z ich gorącymi temperamentami – nie mają sobie równych w podnoszeniu rabanu o byle drobnostkę, toteż potem trudno ich przekrzyczeć lub wywalczyć swoją rację.